Przejdź do głównej zawartości

Posty

Wyświetlanie postów z czerwiec, 2012

W poszukiwaniu pracy

Coś ostatnio nie mam natchnienia do pisania. Muszę się przyznać, że pisanie tego blaga było dla mnie formą terapii w tej angielskiej niedoli, bardzo skutecznej z resztą. A teraz, po powrocie do kraju jest mi po prostu dobrze. Nie muszę się o nic martwić, do niechodzenia do pracy można się z łatwością przyzwyczaić, tak samo z resztą jak do domowych obiadów mojej mamy :-) Czego chciec więcej? No moze własnych czterech ścian, ale to już też niedługo, bo drugiego lipca zaczynamy remont w naszym mieszkanku na dziewiątym piętrze. Pracy oczywiście szukam, ale nie jest to proces łatwy. Byłam na dwóch rozmowach. Jedna z nich obudziła we mnie nadzieję, że mam jednak szansę na robienie w życiu czegoś, co będzie sprawiało mi przyjemność. Z drugiej chciałam wyjść równie szybko, jak na nią weszłam. Zraził mnie nie tylko pan dyrektor, który na pytanie o wynagrodzenie odpowiedził, że to jest dopiero wstępny etap rekrutacji i nie może mi powiedzieć, ale znają moje oczekiwania finansowe więc jeśli nie

Bąblowiec, fuj :-(

Tydzień po powrocie do kraju w końcu doszłam do siebie. Nie wiem dlaczego, ale przez te ostatnie dni byłam kompletnie nie do życia. Ciągle bym tylko spała. To fakt, że tutaj u nas jest inne ciśnienie, no ale żeby aż tak!? Tobiasz ma podobnie, tylko on śpi całe dnie, a po zmroku zaczyna zabawę. Teraz ma wesoło, bo nie skacze tylko po mnie, ale ma jeszcze moich rodziców;-) Poszłam za to w zeszłym tygodniu do mojej pani doktor w celu wyjaśnienia tej mojej torbieli na trzustce. I nie wiem, która diagnoza bardziej mi się podobała. Otóż jeszcze nie mam potwierdzenia, ale wygląda na to, że mam bąblowca... Oczywiście sama nazwa też mi nic nie mówi. A bąblowiec to choroba pasożytnicza wywoływana przez tasiemce z rodzaju Echinococcus : E. granulosus i E. multilocularis , wyjątkowo E. oligarthus i E. vogeli . Taaak. Plus jest taki, że nie muszę już przestrzegac diety i alkoholu też mogę spożywać ile mi się podoba, ale z drugiej strony świadomość, że gdzieś tam we mnie coś żyje nie jest przyjem

Z UK do PL i już po wszystkim :-)

Trzeciego dnia po powrocie nareszcie zaczynam dochodzić do siebie. Co prawda jeszcze nie do końca dochodzi do mnie, że jestem już tutaj na stałe, ale coraz mniej odczuwam zmęczenie, które oststnio wogóle mnie opuszczało... A co do drogi powrotnej to nie obyło się bez przygód... Gdy dodawałam post ze zdjęciem z Dover czekaliśmy akurat w kolejce do budki odprawy na prom. Kolejka nie była mała więc chwilę nam to zajęło. W momencie gdy czekaliśmy, aż miła pani wyda nam bilet mój mąż powiedział "Maska nam paruje". Wszyscy odpowiedzieliśmy mu uśmiechem na twarzy, myśląc że to z powodu deszczu i nagrzanego silnika. Niestety kilka sekund później dodał, "I dymi coraz mocniej! O kurcze, zapaliła się czerwona kontrolka na termometrze!" A pani w okienku zaczęła kaszleć, bo dymu było już całkiem sporo. Zrobiło mi się słabo... Tylko tego brakowało, żeby wybuchł nam samochód. Zjechaliśmy na bok, a chłopaki zajrzeli pod maskę. Chłodnica była tak gorąca, że para nie przestawała l

Bye bye England!!!

Juz w Dover w kolejce na prom:-) Udało nam się dojechać na czas, a to już duży sukces. Dover, przed promem

Zielona noc/ostatnia noc!!!

Na tą chwilę czekalam bardzo dlugo. A tak dokladniej to cztery lata i dwa miesiace. To wlasnie w kwietniu 2008 roku przyjechalismy do Anglii i nikt nie podejrzewal, ze zostaniemy tutaj tak dlugo. Bo chociaz dla jednych cztery lata to dosc krotki okres czasu, dla mnie ciagnely sie one jak wiecznosc. Nie bylo nam lekko, czasami nawet bardzo ciezko. Na poczatku bywalo, ze brakowalo nam pieniedzy na podstawowe produkty takie jak chleb. Nie raz brakowalo pieniedzy na czynsz. Ludziom czesto sie wydaje, ze jak ktos mieszka za granica to ma niewiadomo ile pieniedzy. A to nie prawda. Jesli jedno z nas nie pracowalo bylo ciezko, tak jak wszedzie. Dalismy jednak rade i wyszlismy z dolka. Zylismy sobie po malutku ciagle planujac "ten dzien". Bywalo roznie, raz lepiej raz gorzej. A ten mijajacy rok dal nam niezle popalic, choroba meza, problemy z praca, ciagle cos szlo nie tak... Ale nie uwazam tego czasu za stracony. Gdzie indziej dostalabym taka szkole zycia? Musialam byc silna, musiala

Coraz blizej, a sil coraz mniej.

Wyjazd juz pojutrze, ale czy ja jestem na niego gotowa??? Raczej nie:-( Dopadla mnie jakas depresja przedwyjazdowa i puscic nie chce... A to wszystko dlatego, ze wszyscy mnie strasza, ze mam za duzo rzeczy w domu i nie zmieszcze ich do samochodu. I niby moglabym wszystko wyrzucic, ale miejsca w smietniku tez nie mam juz zbyt wiele. I co ja biedna mam zrobic? Cos mi sie wydaje, ze moje sily sa na wyczerpaniu i jeszcze chwila i padne. I tak caly czas jestem tak zmeczona, jakbym nie wiadomo co robila. Moglabym zasnac na siedzaco. Nawet komputera nie mam ochoty odpalic... Na szczescie niewiele czasu mi zostalo na tej obcej ziemi, takze powinnam dac rade. Najchetniej juz dzisiaj wsiadlabym w samochod i pojechala do Polski. Marzenia... Wieczorem przylatuje moj maz i moze on doda mi troche sily i optymizmu. A jutro o tej porze bedziemy pakowac samochod i wszystko stanie sie jasne.